BOOM pod auspicjami

W języku łacińskim auspicium to odgadywanie woli bogów z lotu ptaków. Przed każdym większym przedsięwzięciem Rzymianie zamawiali augura (to taki wróżbita, tylko z wyższej półki), ten brał stadko czegoś, co potrafiło latać, pogapił się, policzył i wieszczył, jak będzie. A potem było, co  miało być. Podobno najlepszą wróżbą było, gdy sowa z wysokiego lotu zostawiła znak komuś na ramieniu. Ot, taka romańska ciekawostka.

Ponieważ BOOM zapowiada się na spore przedsięwzięcie, też powinien mieć swoje auspicje. Za wróżebne ptaki posłużą tym razem orły z kadry w składzie: Janusz Maliszewski (szef), Adrian Bakalarz (też szef), Marcin Wasłowicz (jeszcze jeden szef, tylko od czego innego), Stanisław Nowotka (szef doradców) i Andrzej Sasin (niespodzianka, nie szef!).

Auspicje, jak dotąd, były cztery – no, może pięć. Niektóre z plusem dodatnim, a inne z ujemnym dla odmiany. Więc po kolei.

Primus

Jeszcze w październiku 2013 Maliszewski i Bakalarz wybrali się na Mazury w poszukiwaniu obiektu, gdzie będzie można przyjemnie i z pożytkiem zorganizować obóz. Wymagania były niewielkie: ma być sporo świeżego powietrza, piękny las, bezpieczne jezioro,  wiele boisk rozmaitej maści, wystarczająca ilość sal wykładowych, duża sala do gry, co najmniej wyśmienite wyżywienie, dobry standard pokoi, relatywnie niska cena, zamknięty na czas obozu ośrodek, daleko od cywilizacji i sklepów, odporne na młodzież kierownictwo ośrodka. Akcja szukania trwałaby ze 3 tygodnie, gdyby nie logistyka. Najpierw Adrian wsiadł w Bielsku do busa o jedenastej wieczorem, a Maliszewski w Radzyniu Podlaskim do auta o drugiej nad ranem. Potem spotkali się na warszawskim Dworcu Zachodnim o piątej i pojechali do  Szczytna. Stamtąd zabrali Stanisława Nowotkę, wielkiego fana obozów poczynając od pierwszego BOOM-u w Muszakach, a przede wszystkim znakomitego znawcę Mazur ze szczególnym uwzględnieniem rozmaitych niedostępnych zakątków. To pozwoliło, by po całodniowym hasaniu po wertepach i zwiedzeniu niezliczonej ilości potencjalnych miejsc na BOOM, wyselekcjonować dwa, w których by chcieli i mogli. Oba miały, co prawda, drobne mankamenty, ale wyglądało, że da się je poprawić. Niestety, w przeciągu miesiąca jeden z ośrodków odpadł z rywalizacji, więc w grudniu akcja została powtórzona dla uszczegółowienia ustaleń z drugim ośrodkiem. Tym razem w ekipie znalazł się Andrzej Sasin jako drugi kierowca i ten, który ma aparat i potrafi robić zdjęcia. Rozmowy były sympatyczne i owocne, a nawet został spożyty obiad. Lecz w kilka tygodni później okazało się, że telefony i maile nie odpowiadają i powrócono do punktu wyjścia.

Secundus

Do akcji szukania ośrodka włączyło się znane mazurskie biuro turystyczne Rajtour z panią Barbarą Borowińską-Łapińską na czele, kolejną wielką fanką brydżowej młodzieży. Na spotkanie udał się samotnie Maliszewski, lecz tym razem zawiodła logistyka i Jaś nie dojechał. Zachciało się  na skróty, więc w okolicach Wyszkowa wpadł w anomalię atmosferyczną. Efekt? Wypadek, kasacja auta, szpital … tamże okazało się, że poza ogólnym poobtłukiwaniem i niewielkimi złamaniami tego i owego nic większego się nie stało. Więc w lutym gipsy zostały ekstrahowane, a wycieczka powtórzona – tym razem z Adrianem i efektem pozytywnym. Ośrodek wstępnie został wybrany!

Tertius

W kwietniu na szczegółowy ogląd wybrała się najwyższa inspekcja : Maliszewski, Bakalarz i Marcin Wasłowicz, nie dość że sędzia, to jeszcze operator obozowej strony internetowej. Średnia wzrostu coś koło 190 cm, choć to akurat głównie dzięki Adrianowi. Zaczęło się jak u Hitchcocka, a potem było coraz ciekawiej. Najpierw w Bielsku jakiś frustrat walnął kamieniem w szybę autokaru, którym miał jechać Adrian … policja, wymiana szyby, 3 godziny opóźnienia. Potem w Warszawie Maliszewskiego, który cichutko przysypiał w samochodzie czekając w umówionym miejscu na Mokotowie, obudził telefon:”Już jestem … tu jest napis Dworzec Gdański”. Szybki przejazd „na skuśkę” (dobrze, że warszawiak z urodzenia) przez całą Warszawę i hajda na Olsztyn! Potem Wasłowicza w Gdańsku zaalarmował telefon o opóźnieniu – drobne 3 godziny. Potem Staszka Nowotkę ... potem właścicieli ośrodka... A jeszcze potem na nieszczęście się okazało, że Marcin ma w telefonie nowomodny dynks, który gada i pokazuje drogę. Gdy więc, zgodnie z dyrektywą Maliszewskiego: „to tu, w prawo, przecież pamiętam”, zjechano z głównej drogi na wertep, dynks został włączony i wskazywał, gdzie dalej. Wertep miał co najmniej 10 km długości po chaszczach, ale dynks prowadził precyzyjnie: „skręć w lewo, skręć w prawo, teraz prosto 200 metrów” i cały czas pokazywał brzeg jeziora. Po drodze zaliczono stado saren wielkości krowy, które gonił malutki dzik (Adrian nie zdążył uruchomić aparatu) i zawiśnięcie auta na szczycie piaszczystego pagórka (to już zostało sfotografowane). Przeszkoda została pokonana wspólnymi siłami za pomocą prostej komendy niczym z Czterech Pancernych: „z wozu … pchać!” - nie trzeba dodawać, kto pozostał w wozie i kręcił kierownicą. Peregrynacja skończyła się na cypelku przegrodzonym bramą, gdzie postanowiono zadzwonić do właściwego ośrodka. W wyniku ustaleń okazało się, że wcześniejsza dyrektywa: „to tu, w prawo ...” powinna brzmieć: „to tu, w lewo ...” i ekskursja okrążyła jezioro, tyle że nie to właściwe. Łańskie, a nie Gim! Co zresztą, przy bliższym oglądzie, widniało również na dynksie. Dalej było już z górki, zwizytowano, ustalono i zaprotokołowano, a przy okazji, postanowiono sprawdzić, jak to naprawdę jest z tym jeziorem. Zrobiono to za pomocą Adriana, który ma równe 2 metry i dzięki temu można wyznaczyć strefy pływu: to dla maluchów, to dla średniaków, a to dla tych, co umieją pływać. Dno było twarde i piaszczyste, przynajmniej do miejsca, gdzie Adrian miał jeszcze grunt. Niestety, choć usilnie z brzegu namawiany, dalej nie chciał iść. Nawet pro publico bono. Na usprawiedliwienie wypada dodać, że woda miała 13 stopni Celsjusza. Przy okazji stwierdzono, że szkody, które znajdują się na plaży spowodowane zostały:

  1. te z wierzchu – przez dziki,
  2. te ze spodu – przez krety,
  3. te w substancji drzew – przez bobry.

Tak nawiasem, drzewa które ścięły bobry nie sięgały, co prawda, w obwodzie Bakalarza czy Maliszewskiego, ale na pewno przekraczały obwód Wasłowicza. Co zostało stwierdzone i na co są dowody w postaci pieńków.  

Potem, po spożyciu grochówki, szczęśliwie powrócono do miejsc zamieszkania via Olsztyn i Warszawę. Grochówka była super!

Quartus

W maju, w ramach Mistrzowskiej Majówki, rozegrano Mistrzostwa Polski Par Open, z których para zwycięska będzie reprezentować Polskę na Mistrzostwach Świata w Chinach. Z prawdziwą satysfakcją należy donieść, że zwycięzcami zostali Jacek Grzelczak z Ryszardem Kiełczewskim. I że Kiełczewski będzie jedną z obozowych gwiazd trenerskich. I że będzie wykładał głównie o wiście. Z tej łączki należy zwrócić szczególną uwagę na rozdanie nr 7 z sesji finałowej w wykonaniu pary Grzelczak-Kiełczewski. Prawdziwy majstersztyk, godny łamów największych periodyków. Tym bardziej cenny, że wykonany przeciw dwóm świetnym graczom: Andrzejowi Jaszczakowi z Marcinem Leśniewskim.

Quintus

Rozpoczęło się zapraszanie gości honorowych. Jak na razie, nie odmówili BOOM-owi Rudolf Borusiewicz, wiceprezes PZBS i sekretarz generalny Związku Powiatów Polskich oraz Tomasz Radko, jeden z najlepszych współczesnych publicystów brydżowych. Jak sam twierdzi, rozumie też literę i ducha Prawa Brydżowego, co stawia go ponad wieloma innymi. Zakusy na następnych gości trwają tak, że ciąg dalszy nastąpi.

Zobacz zdjęcia!