Z dziennika Che - 5

I po BOOM-ie! Ale po kolei. Kontrola sanepidu najwyraźniej przyjechała, by coś znaleźć. I znalazła! Pajęczyny na balkonowych parapetach, jeden tapczanik z zarwanymi sprężynami, brak papierowych ręczników w izolatce i jakąś torbę w zakazanym miejscu. No i, w co drugim pokoju, nieszczęsne, powygrywane na wycieczce drzewka, z których ciekła woda pomieszana z ziemią, bo młodzi koniecznie postanowili pozabierać je w miejsca zamieszkania i kultywować dopokąd się da. Co, oczywiście, wymagało podlewania. W kuchni czyściutko, łazienki odkażone środkiem o właściwym składzie chemicznym (sprawdzono!), na korytarzach poodkurzane. Dobrze, że kontrola nie odkryła sędziowskiej kanciapy, bo ten, kto raz zobaczył, jaki chaos potrafią sędziowie wyprodukować w przeciągu kilku godzin, nigdy nie zapomni tego widoku. A nasi pracowali nad tym już od dziesięciu dni. Nadspodziewanie dobrze wypadło sprawdzanie pokojów młodzieży. Okazało się, że trafionym ruchem było zabranie na obóz własnej pielęgniarki, bo nasza Agnieszka regularnie sprawdzała, czy młodzi nie poszli aby śladem sędziów. Przydawała się też we wszystkich „poważniejszych” przypadkach, a to: 2 starte kolana, 3 przeziębienia, 1 wysypka i 1 palec, który zaczął się zginać w niewłaściwym kierunku. Kolana zostały oplastrowane, przeziębieni zapakowani do łóżek,  w których brylowali wśród procesji pocieszycieli, a palec i wysypka pojechały na ostry dyżur do szpitala dziecięcego w Olsztynie, gdzie natychmiast po przebadaniu zostały odesłane z powrotem. Zresztą, cudowne ozdrowienia następowały w przeciągu doby, bo przecież tyle się dzieje …

Kontrola z olsztyńskiego kuratorium - wręcz przeciwnie. Najpierw obejrzano grupy,  które akurat miały zajęcia brydżowe i ciężko harowały nad przyswojeniem wiedzy. A potem od razu było z górki. Sympatyczna pani sprawdziła wszystkie wymagane przepisami dokumenty i znalazła tylko (aż?) 2 uchybienia. Jedno malutkie i jedno poważne. Poważne polegało na tym, że nie mieliśmy „programów wychowawczych w grupach pedagogicznych”. Pani, zapytana: „co to jest?” stwierdziła, że nie bardzo wiadomo i że w przeciągu kilku lat, na sporej ilości kontroli, widziała to-to tylko raz na własne oczy. Termin poprawienia uchybienia wyznaczyła za 3 dni, a ponieważ było to w przeddzień zakończenia … ciekaw jestem, czy czas poprawki przejdzie na kolejny obóz – za rok, za dwa?

Jeszcze szybki obiad, po którym zdecydowana większość udała się dla wywczasu nad jezioro, a nieliczna mniejszość wsiadła w auto, by w znoju i upale kupować w olsztyńskich  hurtowniach nagrody na ceremonię zakończenia. Po czym role się odwróciły. Większość zasiadła, by w znoju i upale przewalać kolejne rozdania turnieju teamów, a mniejszość relaksowała się przy rozliczeniach z ośrodkiem i kolejnych akapitach do porannego wydania internetowej i papierowej gazetki. Na koniec mniejszość odesłała większość spać i zajęła się wypisywaniem dyplomów, ustawianiem sali i pracami redakcyjnymi. Co dla niektórych skończyło się niewiele przed śniadaniem.

Ceremonia zakończenia BOOM-u była pięęękna. Na wstępie, nawiązując do często powtarzającego się wśród uczestników dialogu:
–    Nie wiesz, gdzie jest mój brat?
–    To ty masz brata?
poinformowano obozowiczów, że przez dwa tygodnie znajdowało się wśród nich dokładnie dwóch braci Patreuhów – znanych z szybkiego przemieszczania się i bliźniaczego podobieństwa. Niestety, nie dało się tego zweryfikować, bo grupa dolnośląska bladym świtem udała się w kilkunastogodzinną podróż powrotną. Następnie rozwiano wątpliwości, kim jest człowiek, który prowadzi ceremonię i czy również umie grać w brydża. Okazało się, że nie jest ani dozorcą ani kierownikiem ośrodka, ale „też  brydżystą”, a nawet szefem obozu. I że - jak sam stwierdził – w brydża grać umie. Co znacznie uspokoiło obozowiczów.  A potem już honorowano zwycięzców. Długi rząd błyszczących pucharów zmniejszał się w oczach, na jednym końcu stołu ubywało książek brydżowych, a na drugim załączników-batoników. Potem wszyscy wszystkim dziękowali za różne rzeczy. A jeszcze potem okazało się, że cała uroczystość trwała góra 3 kwadranse, czyli circa trzy razy krócej niż na zakończenie Kongresu Olsztyńskiego, gdzie pucharów było dwa razy mniej, nagród rzeczowych nie więcej, a batoników całkiem nie było. A jeszcze potem-potem rozegrano turniej …